pełniłem mu szklankę burgundem, który tymczasem kazałem przynieść. Głęboko wzdychał, rzekłbyś ze snu się budzi. Zmusiłem go do picia; uczynił to bez ceremonii i jednym łykiem wypiwszy całą szklankę, zawołał: — Jestem zadowolony z wykonania! Orkiestra trzymała się dzielnie.
— A jednak — powiedziałem — był to tylko słaby zarys arcydzieła wykonanego żywemi farbami. Czyż nie sądzę słusznie?
— Pan nie jest Berlińczykiem.
— Istotnie. Tylko dla odmiany się tu zatrzymałem.
— Burgund jest dobry. Ale zaczyna być zimno.
— Więc chodźmy do izby i tam wychylmy flaszkę wina.
— Dobry projekt. — Nie znam pana, ale też i pan mnie nie zna. Możemy się nie pytać o nazwiska; nazwisko często jest ciężarem. Piję wino burgundzkie; nic mię to nie kosztuje, czujemy się ze sobą przyjemnie i to jest dobrze.
Mówił to wszystko z dobrotliwą serdecznością. Weszliśmy do salonu kawiarni; usiadłszy, rozpiął płaszcz i ze zdziwiewieniem zauważyłem, że pod płaszczem
Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.