Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

dziej zdaje mi się pewnem, że ów żyd to mój stary Manasse, a złotnik — to zapewne Leonard, który czasami bywa w Berlinie. Nie czytałem tyle książek co ty, ale to nie jest konieczne, aby wiedzieć, że ci dwaj twoi nieznajomi, są to ludzie prości i poczciwi, którzy nie uprawiają żadnych sztuk czarnoksięskich. Dziwię się, jak ty przy swojej znajomości prawa, zapominasz o tem, że wszelka operacya magiczna jest surowo zakazana i że tu w Berlinie rząd nie scierpiałby żadnego czarownika. Słuchaj, kochany kolego, nie chcę przystać na podejrzenie, jakie budzi się we mnie, ale mimowoli przypuszczam, że się chcesz wycofać z małżeństwa z moją córką i wymyśliłeś sobie całą tę fantasmagoryę, aby módz mi powiedzieć:
— Drogi radco, musimy się rozłączyć, bo jeżeli się z twoją córką ożenię, to dyabeł ukradnie mi nogi i grzbiet mi rozszarpie. Źleby było z twojej strony, gdybyś mię chciał zwieść w ten sposób.
To nowe podejrzenie wyprowadziło sekretarza z równowagi. Ze łzami w oczach przysięgał, że kocha pannę Albertynę miłością nieskończoną; że jak Leander, jak Troilus umarłby dla niej i przystałby na