Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

puści jej nigdy, choćby miał za to życiem zapłacić.
— Dobrze — powiedział radca z goryczą, — dobrze, mój paniczu, teraz wiem, skąd wypływała twoja bezinteresowność. Chciałeś się dostać do mego domu i uwieść moją córkę! Czy sądzisz, że mógłbym oddać swą córkę tak mizernemu nędzarzowi, bazgraczowi?
Rozdraźniony temi obelgami Edward porwał swoją podpórkę i podniósł do góry, gdy naraz zabrzmiał u drzwi potężny głos Leonarda:
— Zatrzymaj się, Edmundzie! Żadnych gwałtów! Voswinkel szaleje; oprzytomnieje niedługo.
Radca, przerażony tem nagłem zjawieniem, odpowiedział z kąta, w którym się ukrył:
— Nie rozumiem, czego pan tu sobie życzy!
Sekretarz na widok złotnika, ukrył się za sofą i szeptał, pełny niepokoju:
— O Boże niebieski! Czuwaj nad sobą, kochany radco! Nic nie mów, stary kolego! Wielki Boże, toż to profesor, to straszliwy inicyator balu na ulicy Szpandawskiej.