czemu, zajrzałem ciekawie. Siedziała tam przy stoliku, trzymając na nim złożone nakrzyż ręce, cudownej piękności, prześlicznie ubrana młoda kobieta. Odwrócona była twarzą ku mnie, ale nie zdawała się mnie widzieć. Wogólności, spojrzenie jej miało w sobie coś wrytego, byłbym skłonny przypuścić, że musi być pozbawiona wzroku. Wyglądało, jakby spała z otwartemi oczyma. Dowiedziałem się później: że to była Olympia, córka Spallanzaniego, której tak zazdrośnie strzeże, że dotąd nikt się do niej zbliżyć nie zdołał. Musi mieć jakieś w tem przyczyny. Może jest słaba na umyśle, lub coś podobnego.
Ale doprawdy, pocóż ja ci piszę to wszystko, kiedy będę mógł opowiedzieć nierównie dokładniej. Bo najdalej za dwa tygodnie będę z wami. Muszę się osobiście wykłócić z moją dobrą, serdecznie ukochaną Klarą, a potem bez szemrania poddać się jej wpływowi. To mię wyleczy lepiej stokroć, jak wszystkie rozsądne jej listy przysyłane zdaleka. W pięknych jej różowych ustach, prozaiczna nawet prawda nabiera poezyi. Do zobaczenia, moi drodzy.
Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.