— Nie potrzeba mi barometru, mój panie.
Na te słowa Coppola wkwaterował się całkiem do pokoju, i odezwał się głosem ochrypłym:
— Nie, nie, nie idzie tu o barometr, bo ja mam także i oczy... piękne, przepyszne oczy...
Mówiąc to, uśmiechał się wyszczerzając zęby, a oczy jego błyszczały jak pruchno z pod gęstych brwi szpakowatych.
Nathanael zerwał się wystraszony.
— Jesteś szalony mój panie; jakże możesz mieć do zbycia oczy, oczy... oczy...
Wtedy Coppola ściągnął ręką do kieszeni, i wyciągnąwszy stamtąd całą garść okularów, zaczął je rozkładać na stole.
— Ech, ależ ja chcę mówić o okularach, o okularach, które kładzie się na nosie, to właśnie nazywam oczami.
Cedząc przez zęby te słowa, wyciągał coraz więcej okularów, tak, że wkrótce cały stół zaiskrzał dziwnymi jakimiś odblaskami. Tysiące najrozmaitszych spojrzeń zdawało się mrugać stamtąd na Nathanaela, który żadnym sposobem nie odwrócił wzroku. A tymczasem Coppola wyciągał coraz nowe okulary, i spojrzenia
Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.