Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Zachwycony temi słowy Nathanael, postanowił nie później jak nazajutrz błagać Olympię, ażeby mu powiedziała wyraźnie to, co już oddawna odgadywał w jej oczach, a mianowicie: czy chce być jego na wieki? W tym celu począł szukać obrączki, którą mu dała niegdyś matka przy wyjeździe z domu, chciał ją bowiem ofiarować Olympii w zakład swojej wierności. W tej samej szkatułce znalazł także listy Klary i Lotara, ale obojętnie odsunął je na bok, wziął tylko pierścionek i śpiesznie udał się z nim do Olympii.
Przybywszy na schody, usłyszał na górze łoskot jakiś osobliwy, wyraźnie w pracowni Spallanzaniego. Pukano nogami, mocowano się, coś sobie wydzierano, słychać też było krzyki i przekleństwa.
— Puszczaj że, puszczaj mi zaraz, ty łotrze przeklęty! Czy to ja dla ciebie narażałem właśnie życie?
— Co mi tam! precz głupcze! Ja zrobiłem oczy...
— A ja wszystkie kółka.
— Ośle ty z twojemi kółkami! puszczaj, ty psi zegarmistrzu!
— Dam ja tobie!
— Masz!