tylko cierpliwie, a on sam tu do nas zejdzie.
I patrzał w górę tak, jak i drudzy.
Nagle Nathanael zatrzymał się jakby wryty, przechylił się ponad poręczą, i z wzrokiem utkwionym w Koppeliusa:
— Oczy, oczy! prześliczne, cudowne oczy! — zawołał rozdzierającym głosem, i rzucił się w powietrze.
Ale zanim jeszcze zdążył głowę sobie o bruk roztrzaskać, już Koppeliusa nie było.
W lat kilka po tej smutnej katastrofie, daleko gdzieś, daleko, widziano Klarę, siedzącą na ganku pięknego miejskiego dworku. Stał przy niej piękny mężczyzna, patrząc na nią z miłością. U nóg jej igrało śliczne dziecię, drugie trzymała na kolanach. Tak więc, jak się zdaje, słodka i wesoła Klara, znalazła nareszcie ciche szczęście domowe, którego jej niespokojny duch Nathanaela dać nie zdołał.