Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

nia książki po południu. — Tu miało nastąpić uderzenie piorunu. Ze spuszczonemi oczami, głosem, który miał być słodyczą równy miodowi z Hybli, z błogim uśmiechem przepełnionego szczęściem autora, szeptałem: „Tu, słodki mój aniele, tu stoi autor książki, co ci dała tyle rozkoszy — tu w żywej osobie przed tobą!“ Dziewczyna wytrzeszczyła na mnie szeroko oczy i stała niema z otwartemi ustami. Stanowiło to dla mnie wyraz najwyższego podziwu jakiegoś radosnego przerażenia, że podniosły geniusz, którego potęga twórcza takie dzieło wyłoniła — zjawił się nagle tuż koło geraniów. Być może, myślałem sobie, gdy dziewczyna stała wciąż z niezmienioną twarzą, być może dziewczyna wierzy w szczęśliwy przypadek, który ją postawił wobec znakomitego autora ***. Starałem się tedy we wszelki możliwy sposób wykazać jej swą tożsamość z owym autorem, ale ona była jak skamieniała — i z jej ust wymykały się tylko dźwięki: — hm — tak — to by było — niby — — Ale jakże mam ci opisać głęboką pogardę, która mnie uderzyła tym momencie!? Okazało się, że dziewczyna nigdy nie pomyślała o tem, że