Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

poznać. Edmund, stojąc za nią, rozkoszował się temi pochwałami, wypowiadanemi przez tak różowe usta. Serce drżało mu z trwogi i radości i chciał się przedstawić jako twórca obrazu. W tej samej chwili Albertynie wypadła z dłoni rękawiczka. Edmund nachyla się, by ją podnieść, Albertyna podobnież — i oto uderzają się głowami; Albertyna wydaje okrzyk bólu.
Edmund cofa się przerażony, włazi na nogi małego psiaka, którego jakaś starsza dama prowadzi na sznurku, aż pies zaskowyczał; potem nasz artysta depce odciski jakiegoś tłustego profesora, który zaryczał okrutnie i do wszystkich dyabłów posyła młodzieńca. Przybiegają ze wszech stron; wszystkie lornety skierowane są na biednego Edmunda, który, śród skowytu pinczera, przekleństw profesora, obelg starszej pani, szyderstwa panien — ucieka zawstydzony, gdy kilka kobiet śpieszy na pomoc Albertynie i pociera jej skronie wodą pachnącą.
W tym momencie krytycznym, Edmund zakochał się, sam nie wiedząc jak, i przykre uczucie niezgrabności było mu jedyną przeszkodą, że nie poszukiwał