Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/117

Ta strona została skorygowana.

— Ktoś goni za nami — mówił z pałającą twarzą — trzymam zakład, że stary Nab usiłuje nas wytropić. Uciekaj, co masz sił, Bunny, zresztą możesz na mnie polegać.
Puścił się znowu pędem, próbowałem dotrzymać mu kroku. Nigdy jednak nie byłem szybkobiegaczem, pobyt zaś dłuższy w mieście, mniej sposobnym jeszcze czynił mnie do takiego wyścigu. Raffles będąc pierwszorzędnym zapaśnikiem w tego rodzaju sportach, nie miał litości tak nademną, jak nad starym Nab‘em; profesor dawny wygimnastykowany Oksfordczyk lepiej wszelakoż znosił utrudzenie odemnie; gdy nogi uginały się już pod ciężarem mego ciała, on pędził za mną wytrwale.
— Prędzej, prędzej — nalegał mój towarzysz — inaczej pochwyci nas, szczwany lis!
Dzień świtał, ale gęsta mgła zaścielała ulice i tłoczyła mi płuca. Zacząłem kasłać, a czynione wysiłkiżby kaszel ten stłumić, tak mnie zmęczyły, że w końcu padłem jak długi na ziemię.
— Nikczemne bydlę! — wymyślał Nab, stając nademną.
Rafles spostrzegłszy mój niefortunny karambol, zaprzestał ucieczki; byłem świadkiem jego spotkania ze starym Nab‘em. Mój przyjaciel trzymał się za boki od śmiechu, a profesor zasępiony spoglądał na niego groźnie.
— Przyłapałem cię wreszcie na gorącym uczynku — rzekł.
— W takim razie poszczęściło się panu lepiej, niżeli nam — odparł Raffles — przypuszczam bowiem, że nasz hultaj z rąk nam się wyślizgnął.