Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/154

Ta strona została skorygowana.

— Nic nie wiem — zaprzeczyłem, z głębi serca, żałując śmiałego odezwania mego — Ktoś dzwonił na mnie z telefonu przed godziną i przypuszczałem, że to Raffles. Wspominałem panom, iż spodziewałem się go tu zastać.
— Nie widzę, co to wszystko może mieć wspólnego z tym oto hultajem — dowodził sekretarz, przenikając mnie na wskroś swoim świdrującym wzrokiem.
— Ja tego nie wiem również — brzmiała moja niefortunna odpowiedź. Nadzieję ratunku upatrywałem jedynie w ogromnym kielichu, wypełnionym przez Maguire’a trunkiem.
— Byłeś pan dzwonkiem telefonu zaskoczony niespodzianie? — pytał sekretarz, biorąc z kolei do ręki karafkę, gdyśmy wszyscy trzej siedli przy stole.
— Tak niespodzianie — przywtórzyłem — że dotychczas nie wiem, kto mnie wzywał. Nie nalewaj pan dla mnie... dziękuję.
— Jak to! — zawołał Maguire — nie chcesz pić z nami, w moim domu? Strzeż się młodzieńcze; to nie po koleżeńsku.
— Byłem na proszonym obiedzie — tłomaczyłem — nie przywykłem do tak obfitych libacyi.
Barney uderzył w stół pięścią.
— Słuchaj synu — zawołał — lubię cię bardzo, ale kwita z przyjaźni, jeśli nie chcesz bratać się z nami, jak przystoi.
— Dobrze, dobrze — potakiwałem — skoro tak być musi, proszę o ćwierć kieliszka.
Sekretarz nalał mi dwa razy więcej, poczem znowu dopytywał się natarczywie: