Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/56

Ta strona została skorygowana.

Uznałem, że pora wspomnieć o moich osobistych kłopotach, lecz nie potrzebowałem rozwodzić się długo nad tym przedmiotem. Raffles podobnie jak wielu innych, mógł siebie mieć przedewszystkiem na względzie i tej słabostki ludzkiej nie należało mu bynajmniej brać za złe, przeciwnie, stawiało go to na jednym ze mną poziomie moralnym. Samolubstwo jego wszelakoż nie było grubo-skórne, stanowiło tylko jakoby zewnętrzne okrycie, które Raffles zrzucał z siebie prędzej niż ktokolwiek inny, czego nowy miałem dowód.
— Jakto Bunny, znalazłeś się w przykrem położeniu! — zawołał — musisz więc dzielić schronienie moje. Pamiętaj tylko, że prowadzę kuracyę wypoczynkową; nie powinieneś niczem zakłócać tego spokoju. Cobyś powiedział, gdybyśmy zawiązali bractwo wyznające regułę milczenia? Godzisz się na moją propozycyę? Dobrze; pójdziemy tą ulicą do domu, który widzisz dalej.
Była to mała, cicha uliczka prowadząca na szczyt pagórka. Po jednej stronie ciągnął się mur opasujący ogród obszernej jakiejś posiadłości z domem mieszkalnym pośrodku; po drugiej stronie wznosiły się wązkie, wysokie domy, w żadnym oknie nie widać było światła i nie spotkaliśmy żywej duszy na chodniku. Raffles powiódł mnie do jednego z małych domów; paliła się w pobliżu latarnia i mogłem zauważyć że krata obrośnięta była dzikim winem a okna przysłonięte okienicami. Raffles otworzył drzwi kluczem i wszedłem za nim do sionki. Nie słyszałem, gdy drzwi przymykał, lecz nie dochodziło nas już światło latarni z ulicy; przyjaciel mój kierował mną zwolna.
— Zapalę świecę — szepnął; lecz w chwili gdym się cofał, by go przepuścić, dotknąłem sprężyn elektrycznych i bezmyślnie nacisnęłem jedną z nich. W tej-