Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/112

Ta strona została przepisana.

— A teraz idź du okna, wychodzącego na podwórzec i podnieś storę.
— No i cóż dalej?
— Zaraz, zaraz, idę już do ciebie. Wspaniale! — O tej porze nigdy jeszcze nie wyglądałem przez twoje okno! Widzisz? To małe okno w dachu przeciwległego domu jest jeszcze oświetlone.
Mówiąc to wskazał na małe okienko, które widniało zdala, jak migotliwa, jasno-żółta plama. Wychyliłem się przez otwarte okno, aby przyglądnąć się dokładnie przedmiotowi obserwacji Ralfa.
— Chyba nie zechcesz wmówić we mnie, że to jest dom lorda Thornaby? — zawołałem, nie orjentując się wcale w sytuacji widoku z mojego okna na podwórze.
— A właśnie, że tak, niebożątko. Przyglądnij się tylko domowi przez lunetę polową, która oddała mi już niejedną usługę u ciebie.
Zanim jednak nastawiłem szkła, już wiedziałem wszystko. Nagle otwarły mi się oczy. Pojąłem jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, dlaczego w ostatnich czasach Ralf tak często przesiadywał u mnie, a zwłaszcza dlaczego zastawałem go najczęściej między godziną 7-mą a 8-mą wieczorem, pogrążonego w jakichś tajemniczych kontemplacjach, z tą właśnie lunetą w ręku. Uważnie wyjrzałem przez okno. Jasna plama, którą wskazał mi Ralf, migotała, jak wielki robaczek świętojański. Trudno mi było wglądnąć przez wskazane okno do wnętrza, lecz cienie osób, kręcących się po pokoju, odcinały się wyraziście od tła spuszczonej rolety. Zdawało mi się, że widzę nawet drabinę odznaczającą się ciernią nitki na ścianie domu, ową drabinę, po której spuścił się nieustraszony Parrington, aby oddać nam wszystkim przysługę.