Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/121

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz pierwszy wypadłem z pociągu, przepełnionego o tej porze publicznością teatralną i pobiegłem w stronę posiadłości w Esher. Noc była ciemna i parna. Ulica ta do dnia dzisiejszego jest ciemna i pusta, mimo, że dotarł już i do tych przedmieść ruch budowlany. Pierwsza mila ciągnie się przez wąską aleję, tworzącą w lecie istny tunel z liści. — Przez cały czas nie padł na drogę ani jeden promyk światła z okna lub latarni. Naturalnie, na tym odcinku drogi wmawiałem sobie, że prześladuje mnie jakiś niewidoczny nieprzyjaciel. Zwolniłem zatem kroku, lecz jak mi się zdawało, mój prześladowca uczynił niezwłocznie to samo. Przyspieszyłem kroku — i usłyszałem za sobą również przyspieszone stąpanie tajemniczego towarzysza. Otarłem pot z czoła i ponowiłem próbę. Wkrótce jednak nabrałem przekonania, że ulegałem przez cały czas złudzeniu i że słyszałem jedynie odgłos własnych kroków. Istotnie natychmiast, skoro tylko dostałem się na właściwą drogę, echo zagadkowych kroków ustało, a na gościńcu nie zauważyłem nikogo. Zbadałem dokładnie drogę, którą miałem przebyć, co udało mi się zupełnie gładko, wyjąwszy małej przygody. Mianowicie gdy przeszedłem most na Moli i miałem właśnie skręcić na lewo, niespodziewanie stanąłem oko w oko z policjantem, kroczącym cicho na gumowych podeszwach. Natychmiast udało mi się opanować mój przestrach. Uważałem za stosowne zagadać mego przeciwnika tytułem „pana inspekora“, lecz spotkanie to naraziło mnie na nałożenie drogi o kilkaset kroków, zanim przedostałem się na właściwą drogę.
Wreszcie wślizgnąłem się przez furtkę ogrodową na nieoświetlony, rosą wieczorną okryty gazon. — Spacer nocny w pospiechu i zdenerwowaniu rozgrzał mnie i wyczerpał też z prawdziwą rozko-