Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/125

Ta strona została przepisana.

namyśle postanowiłem stawić czoło niebezpieczeństwu.
Widocznie dom nie posiadał oświetlenia elektrycznego, ponieważ wkrótce usłyszałem w pokoju, przylegającym do cieplarni trzask zaświeconej zapałki. Otwarte okno ukazało swą czeluść niby rama, nie wypełniona obrazem, po ścianach i suficie pokoju przesuwał się gigantyczny cień Medlicotta. W tej chwili wpadło mi na myśl, że byłoby na czasie zawiązać sznurowadła moich bucików. Wreszcie po dłuższej chwili oczekiwania ukazało się na tle staroświeckich szybek bocznych drzwi wchodowych migotliwe światło świecy. Drzwi otworzyły się i na ich tle zobaczyłem nędzną, litości godną postać, trzymającą świecę na wysokości naszych twarzy.
Wielokrotnie zdarzyło mi się spotykać starców, którzy zachowali wygląd mężczyzn w najlepszych latach, lub przeżytych młodzieńców o starczym wyglądzie, lecz po raz pierwszy w życiu spotkałem młodzieńca, pochylonego jak dziewięćdziesięcioletni starzec. Nieszczęśliwy oddychał z najwyższym trudem, każda chwila groziła mu uduszeniem. Znużenie pochylało biedną ofiarę astmy to w tę to w ową stronę, przyczem rzęził, jak gdyby lada chwila miał przenieść się na tamten świat. Mimo wszystko przez dłuższy czas przyglądał mi się w milczeniu, widocznie egzaminując mnie wzrokiem, wreszcie zdecydował się powierzyć mi światło.
— Nie powinienem był schodzić na dół... To mi... zaszkodziło... Wyjść na górę — będzie jeszcze gorzej — wykrztusił ze siebie urywanym głosem. — Musi mi — pan — podać — ramię. Zgoda! To pięknie. Nie jestem — tak chory i bezsilny, jak — wyglądam. Mam na górze w kredensie — doskonałą wódkę. Upominki znajdują się — w największym porządku. Gdyby miało coś zajść, to — w każdym