Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/133

Ta strona została przepisana.

szmeru, skoro nie zwróciłem nawet na siebie uwagi napastnika. Drzwi do pokoju sąsiedniego były uchylone i panowała taka niezmącona cisza, że nawet nie zadrgało światło świecy. Zacisnąłem zęby, zdecydowany na najgorsze i otwarłem drzwi na oścież. Przede mną stał, trzymając latarkę w ręce, typowy włamywacz.
— Łotrze! — wrzasnąłem mu nad uchem i jednym zręcznym ciosem powaliłem go o ziemię.
— Nie można było nazwać mojego postępku zwykłą napaścią, ponieważ w razie wahania mogłem spodziewać się po nim tego samego. Byłem jedynie w tem szczęśliwszem od niego położeniu że mogłem go uprzedzić. Mimo wszystko jednak poczułem wyrzuty sumienia na widok biedaka, leżącego na ziemi bez przytomności. Wyrzuty stały się tem dotkliwsze, skoro spostrzegłem, że mój przeciwnik nie był nawet uzbrojony, Z jego rąk wypadła jedynie mała latarka. Poczułem dziwną solidarność koleżeńską z powalonym przeze mnie bandytą. Ze zgaszonej latarki unosił się nieznośny swąd, który zmusił mnie do odstawienia jej i przewrócenia ciała bandyty na wznak. Zdaje się, że nigdy w życiu nie zapomnę tej straszliwej chwili: nieprzytomnym bandytą był mój przyjaciel, Ralf!
Nie miałem nawet na tyle czasu, aby zastanowić się nad tem, skąd on się tutaj wziął o tej porze. Jeżeli był na świecie czarnoksiężnik, dla którego nie istniał ani czas, ani przestrzeń, to był nim niewątpliwie Ralf, leżący obecnie nieprzytomny u moich stóp. Że to był on we własnej osobie, nie ulegało, niestety, najmniejszej wątpliwości. Był zamaskowany, jak zwykle podczas swoich złodziejskich wypraw. Poznałem go teraz na pierwszy rzut oka. Twarz miał zamorusaną, ucharakteryzowaną niesamowicie czerwoną brodą, ubranie w strzępach, to