Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/152

Ta strona została przepisana.

doznawałem w tej chwili! Pierwszy odważył się usłuchać wezwania swego szefa blady sekretarz, za nim podreptała trwożnie błyszcząca istota w sukni z papilotów, ja zaś omal że nie uległem pokusie ucieczki z tego niesamowitego domu aż tam, gdzie pieprz rośnie. Już na palcach wróciłem do drzwi, które stały otworem, lecz w tej chwili namyśliłem się i pozostałem. Muszę jednak wyznać ze wstydem, że na przestąpienie progu owego groźnego pokoju brakło mi już odwagi.
— No, wstawaj ty brudasie, ty drabie ordynarny! — wrzeszczał Maguire w swoim pokoju. — Niech mnie kaci porwą, jeżeli u nas w Ameryce znajdzie się bodaj jeden taki skończony bandyta! Ale się ptaszek złapał w sidła! Ani mi się śni zawalać moich pięści na twojej bandyckiej gębie. Gdybym jednak miał na nogach grube buciki, z przyjemnością jednem kopnięciem wygnałbym duszę z twego nędznego ciała!
Teraz i ja zdobyłem się wreszcie na odwagę, której nie potrzeba było znowu tak dużo i wszedłem za innymi do pokoju. W pierwszej chwili ja sam nie mogłem rozpoznać tego obrzydliwego indywiduum, które leżało na ziemi. Wszyscy obecni otaczali draba, którego odrażająca twarz nie była wprawdzie zmieniona przyprawioną brodą, lecz tak czarna, jak twarz kominiarza w czasie najintenzywniejszej pracy. Także ubranie to widziałem po raz pierwszy; było czarniejsze i bardziej poszarpane, aniżeli wszystkie jego „mundury“ do pracy, jakich kiedykolwiek używał. Zaznaczam, że w pierwszej chwili i ja nie byłem zupełnie pewny, czy straszny osobnik, leżący przedemną na ziemi, jest istotnie Ralfem. Lecz później przypomniałem sobie głuchy upadek, posłyszany przez telefon jako epilog rozmowy.