Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/47

Ta strona została przepisana.

mość o włamaniu się do podziemi bankowych widniała zdaleka, wydrukowana olbrzymiemi literami na wszystkich słupach reklamowych, a nawet nadzwyczajne wydanie jednego z dzienników miejscowych ogłosiło, że natrafiono już na ślad włamywaczy. Wówczas zdecydowałem się dzielić z moim przyjacielem los, na który w pełni zasłużyliśmy. Już zdaleka był widoczny natłok do kas banku City i Subur, a gdy przed bramą budynku stanęła moja taksówka, równocześnie wyjeżdżała jakaś widocznie zdenerwowana dama ze skrzynią pokaźnych rozmiarów. Dowcipny urzędnik, który onegdaj umilał mi czas opowiadaniem wesołych facecyjek, przywitał mnie ponurem, jowiszowem zmarszczeniem brwi:
— Od rana czekam na pana — ofuknął mnie. — Nie ma pan powodu blednąć ze strachu, istotnie udało się panu.
— Jakto, czyżby nikt nie dobrał się do mojej skrzyni — zapytałem zdumiony.
— Pańska arka Noego ocalała, o ile mi wiadomo. Bandyci właśnie zamierzali dobrać się do niej, gdy im przeszkodzono i spłoszono, tak gruntownie, że widocznie mieli dosyć wrażeń i nie wrócili więcej.
— Jakto, więc nie otworzyli jej nawet?
— Słyszy pan przecież, że zostali spłoszeni.
— Bogu dzięki!
— Powiedz pan to w swojem imieniu, nie w naszem.
— Co to ma znaczyć? — zapytałem zniecierpliwiony.
— To ma znaczyć — wrzasnął mój informator — że dyrektor jest tego zdania, iż panu tylko mamy cały ten kram do zawdzięczenia.
— Cóż to za pomysł? — zapytałem zaniepokojony.
— Ano tak, bo widocznie śledził ktoś pana, jadącego z takim olbrzymim kufrem przez ulice w jasny,