Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

ry i stawał się co raz bardziej dziwny, więc oni zabierali mnie do siebie na dół, żebym ciągle tak z nim nie siedział. Mogłem wtedy trochę chodzić, ale nogi nie były zupełnie w porządku. Bawiłem się z Jerrym i z jego małą siostrzyczką, która umarła. Jak ojciec umarł, nie było nikogo, ktoby mnie zabrał, więc niektórzy sąsiedzi chcieli mnie oddać do przytułku dla sierot. Właśnie ta mała dziewczynka umarła, więc powiedzieli, że ja zajmę jej miejsce. I od tego czasu u nich jestem. Czułem się coraz gorzej, a oni też są coraz biedniejsi od czasu, jak ojciec Jerryego umarł, trzymają mnie jednak u siebie. No, czy nie uważasz, że to jest prawdziwa miłość bliźniego?
— Tak, o, tak, — zawołała Pollyanna. — Ale otrzymają swoją nagrodę, otrzymają na pewno! — Pollyanna drżała już teraz z podniecenia. Ostatni cień zwątpienia pierzchnął bezpowrotnie. Odnalazła zaginionego Jamie. Była tego pewna. Ale lepiej nic jeszcze nie mówić o tym. Najprzód musi go zobaczyć pani Carew. A później — później...! Nawet Pollyannę imaginacja zawodziła, gdy chciała sobie wyobrazić panią Carew i Jamie w tej chwili wielkiego szczęścia.
Skoczyła na równe nogi, nie zważając zupełnie na Sir Lancelota, który wrócił znowu i ośmielił się wejść na kolana w poszukiwaniu większej ilości orzechów.
— Muszę już teraz iść, ale jutro tu przyjdę. Możliwe, że przyjdę z jedną panią, którą na pewno chętnie poznasz. Ty będziesz tu także jutro, prawda? — zapytała z niepokojem.
— Oczywiście, o ile tylko będzie pogoda. Jerry