bardzo zależy jej na tym, aby wraz z nią udała się do parku. Ale to byłby przecież jedyny sposób, przekonywała samą siebie Pollyanna, biegnąc uszczęśliwiona do domu.
Los jednakże, jak się okazało, jeszcze raz postanowił wtrącić się w te przykre sprawy, bo nazajutrz, wyjrzawszy przez okno, Pollyanna przekonała się, że pogoda absolutnie nie nadaje się do spaceru po ogrodzie. Gorzej jeszcze, bo ani następnego dnia, ani też po dwóch dniach chmury za żadną cenę nie chciały się przerzedzić i dziewczynka zmuszona była wszystkie trzy popołudnia przepędzić na wędrowaniu od okna do okna, spoglądaniu w niebo i ciągłem zadawaniu jednego i tego samego pytania:
— Jak pani myśli, czy wygląda na to, że się wypogodzi?
Tak niezwykłe było to zachowanie ze strony zawsze wesołego i pogodnego dziecka i tak irytująco wpływało jedno i to samo pytanie, powtarzane co chwilę, że pani Carew wreszcie straciła cierpliwość.
— Na miłość boską, dziecko, o co ci chodzi? — wybuchnęła. — Nigdy nie przypuszczałam, że potrafisz tak kaprysić na temat pogody. A gdzież się podziała dzisiaj twoja „gra w zadowolenie“?
Pollyanna poczerwieniała i zawstydziła się.
— Mój Boże, rzeczywiście zapomniałam w tej chwili o mojej grze, — przyznała. — A przecież na pewno znalazłabym coś przyjemnego, gdybym tylko poszukała. Na przykład przyjemnie jest pomyśleć, że kiedyś przecież deszcz przestanie padać, jeżeli Pan Bóg nie ześle nowej chmury. Ale widzi pani, tak chciałam, żeby dzisiaj było ładnie.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/103
Ta strona została skorygowana.