Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

chłopcu na szyję, lecz zapobiegła temu przerażona i zgorszona Mary.
— Panno Pollyanno, panno Pollyanno, więc panienka go zna — tego żebraka?
Chłopiec zarumienił się gniewnie, lecz zanim zdążył przemówić, Pollyanna już samorzutnie stanęła w jego obronie.
— To nie jest wcale żebrak. On jest moim najserdeczniejszym przyjacielem, zresztą to właśnie on odprowadził mnie do domu, jak wtedy zabłądziłam, — po czym zwróciła się do chłopca, powtarzając raz jeszcze: — Co się stało? Czy Jamie cię przysłał?
— Oczywiście, że on. Zaziębił się miesiąc temu i dotychczas nie wstał.
— Co takiego? — zdziwiła się Pollyanna.
— Zaziębił się, — położył się do łóżka. Jest chory i chce się z tobą widzieć. Przyjdziesz?
— Chory? O, jak mi przykro! — Zmartwiła się Pollyanna. — Naturalnie, że przyjdę. Pójdę tylko po kapelusz i płaszcz i zaraz wrócę.
— Panno Pollyanno! — zawołała Mary w najwyższym zgorszeniu. — Tak panienka mówi, jakby pani Carew pozwoliła panience pójść z jakimś obcym chłopakiem!
— Ależ on nie jest wcale obcy, — zaprotestowała Pollyanna. — Znam go od dawna i muszę tam iść. Ja...
— Na miłość boską, co to wszystko znaczy? — zawołała pani Carew lodowatym tonem, ukazując się w drzwiach salonu. — Pollyanno, kto jest ten chłopiec i co on tutaj robi?