bramą, na wąskiej, brudnej uliczce, chłopak wyskoczył na chodnik i naśladując maniery lokaja w liberii, które niejednokrotnie miał okazję zaobserwować, otworzył usłużnie drzwiczki auta, czekając aż panie wysiądą.
Pollyanna wyskoczyła od razu i oczy jej rozszerzyły się przestrachem, gdy rozejrzała się dokoła. Za jej przykładem poszła pani Carew, drżąca na całym ciele, z wzrokiem pałającym, spoglądająca nieufnie na gromadkę obdartych dzieci, które szczebiocąc i wymyślając sobie nawzajem, bawiły się przed kamienicą, a teraz z ciekawością otoczyły auto.
Jerry począł wymachiwać gniewnie rękami.
— Wynosić mi się stąd! — wołał do tłumu dzieciarni. — Tu nie jest bezpłatne kino! W tej chwili uciekajcie. Z drogi. Goście przyjechali do naszego Jamie.
Pani Carew zadrżała znowu i położyła dłoń na ramieniu Jerryego.
— Daj spokój! — mitygowała go.
Ale chłopiec nie słyszał. Rozpychając się pięściami i łokciami, torował drogę znakomitym gościom i nim pani Carew zdążyła się zorientować, znajdowała się już wraz z chłopcem i Pollyanną u podnóża krzywych schodów, prowadzących do ciemnego, cuchnącego korytarza.
Jeszcze raz wyciągnęła przed siebie drżącą rękę.
— Zaczekajcie, — rozkazała szeptem. — Pamiętajcie! Żeby żadne z was nie powiedziało ani słowa, że... że to może ten chłopiec, którego szukam. Muszę najprzód sama zobaczyć i zadać mu kilka pytań.
— Oczywiście! — zgodziła się Pollyanna.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/111
Ta strona została skorygowana.