Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

— To się wie, — skinął głową chłopiec. — Ja tam nie będę przeszkadzał. Proszę tylko wchodzić ostrożnie po tych schodach, bo wszędzie są dziury, a często można spotkać tutaj jakiegoś śpiącego dzieciaka. Winda jest dzisiaj nieczynna, — zażartował wesoło. — Musimy pójść na górę piechotą!
Pani Carew wkrótce sama przekonała się o owych „dziurach“, w które co chwila wpadały jej obcasy, dostrzegła również zapowiedzianego „dzieciaka“ — dwuletnie maleństwo, bawiące się jakimś blaszanym pudełkiem i narabiające mnóstwo hałasu na całych schodach. Ze wszystkich stron drzwi były otwarte, lub uchylone, i co chwilę przez wąską szczelinę ukazywała się jakaś twarz kobieca lub brudna twarzyczka dziecka. Z niektórych mieszkań dobiegał głośny płacz niemowlęcia, z innych znów przekleństwa wypowiadane męskim głosem. Zewsząd czuć było zapach wódki, gotującej się kapusty i dawno nie mytych ciał ludzkich.
Na trzecim i ostatnim piętrze chłopiec zatrzymał się przed jakimiś zamkniętymi drzwiami.
— Właśnie myślę o tym, co powie Sir James, gdy zobaczy paczkę, którą mu przyniosłem, — wyszeptał przyciszonym głosem. Mamcia to na pewno będzie płakać, jakby Jamie od nas odchodził. — Po chwili otworzył na oścież drzwi z radosnym okrzykiem: — Już jesteśmy, przyjechaliśmy autobusem! Lepiej się czujesz, Sir James?
Był to maleńki pokoik, zimny, niewesoły i beznadziejnie pusty, lecz czysty i schludny. Nikt nie wychylił głowy przez otwarte drzwi, nie było tu rozkrzyczanych dzieci, nie unosiła się w powietrzu przykra woń wódki, kapusty, czy ludzkiego brudu.