straci, bo będzie pani miała przy sobie dwóch szczęśliwych chłopców, zamiast jednego. Zresztą... — lecz i tym razem przerwała jej pani Carew.
— Dość, już dość, Pollyanno! Muszę pomyśleć, zastanowić się nad tym wszystkim.
Ze łzami w oczach Pollyanna oparła się o poduszki samochodu. Z wyraźnym wysiłkiem zachowywała milczenie w ciągu długiej minuty, poczem wybuchnęła, nie mogąc już dłużej panować nad sobą:
— Ach, ale jakie straszne było to mieszkanie! Życzyłabym temu gospodarzowi, żeby w nim mieszkał. Ciekawa jestem, czy czułby się tam dobrze. — Pani Carew poruszyła się niespokojnie. Twarz jej skurczyła się dziwnym grymasem. Błagalnie niemal przywarła do ramienia Pollyanny.
— Daj spokój! — zawołała. — Może ona nie wie, Pollyanno. Napewno nie wie. Jestem pewna, że nie wie nawet, iż ten dom do niej należy. Ale my to załatwimy, załatwimy z pewnością.
— Ona! Więc to kobieta jest właścicielką tego domu i pani ją zna? I zna pani administratora także?
— Tak, — pani Carew zagryzła wargi. — Znam ją i znam administratora.
— Ach, jak ja się cieszę, — westchnęła Pollyanna. — W takim razie będzie wszystko w porządku.
— Napewno będzie lepiej, niż jest teraz, — obiecała pani Carew z przejęciem, gdy auto zatrzymało się przed bramą jej mieszkania.
Pani Carew mówiła tak, jak by była pewna tego, co mówi. Może rzeczywiście zrobiła jakieś postanowienie, lecz nie chciała w to wtajemniczać Pollyanny. Przed udaniem się na spoczynek napisała list do
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/121
Ta strona została skorygowana.