Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

Pragnę mieć mego Jamie, mego własnego — nikogo więcej, — i Della z głębokim westchnieniem musiała ustąpić i wrócić do swej przerwanej pracy w lecznicy.
Jeżeli jednak pani Carew sądziła, że temat tym samym został wyczerpany, myliła się znowu, bowiem dalsze jej dni były jeszcze bardziej niespokojne, a noce jeszcze bardziej bezsenne, rojące się od ustawicznych myśli, które nie dawały jej zasnąć. Poza tym miała co raz więcej przykrości z Pollyanną.
Pollyanna była dziwnie nie swoja. Dręczył ją niepokój i ustawiczne cisnące się na usta pytania. Po raz pierwszy w swym krótkim życiu dziewczynka zetknęła się oko w oko z prawdziwą nędzą. Znała ludzi, którzy nie mieli co jeść, którzy nosili na sobie łachmany, którzy mieszkali w ciemnych, brudnych i ciasnych izdebkach. Pierwszym jej impulsem było oczywiście pomóc tym ludziom. Odwiedziwszy w towarzystwie pani Carew po raz drugi chorego Jamie, zdziwiona była niezwykłymi zmianami, jakie w izdebce zastała. Ten Dodge ponaprawiał wszystko, nawet szyby w oknach były całe. Ale to nie wystarczało Pollyannie. Przecież na ulicy przed domem zobaczyła znowu wynędzniałych mężczyzn, blade kobiety i obdarte dzieci — najbliższych sąsiadów swego przyjaciela Jamie. W zaufaniu spoglądała na panią Carew, oczekując od niej pomocy dla tych biedaków.
— Rzeczywiście! — oburzyła się opiekunka, orientując się wreszcie, czego od niej „ta bezczelna smarkata“ wymaga. — Chciałabyś może, żeby wszystkim tym ludziom odnowić mieszkania, wpra-