Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

— Ach, ach, jak ja się cieszę! — zawołała. — Jestem taka uradowana, że chce mi się płakać! Czy pani też w chwilach najwyższej radości napływają łzy do oczu?
— Nie jestem tego pewna, Pollyanno, — odpowiedziała pani Carew w zamyśleniu, twarz jej jednak pozostała nadal chmurna i posępna.
Znalazłszy się w małej izdebce Murphych, pani Carew w krótkich słowach wytłumaczyła cel swojej wizyty. Opowiedziała pokrótce historię zniknięcia małego Jamie, dodając iż możliwe jest, że właśnie ten Jamie jest jej zaginionym siostrzeńcem. Nie robiła tajemnicy ze swych powątpiewań na ten temat, oświadczyła jednak, że postanowiła wziąć chłopca do siebie i dostarczyć mu wszelkich możliwych wygód. Pod koniec zmęczonym i monotonnym głosem zwierzyła się ze swych planów co do jego przyszłości.
U wezgłowia łóżka pani Murphy słuchała, popłakując rzewnie. Po przeciwnej stronie pokoju Jerry Murphy, patrząc na gościa rozognionym wzrokiem, wołał mimo woli od czasu do czasu:
— Patrzcie państwo! Kto by się tego spodziewał?
Jeżeli chodziło o Jamie, to leżał on jak zwykłe w łóżku wsłuchany w monotonny głos pani Carew, która dobrocią swoją otwierała przed nim wrota nieznanego raju. Lecz w miarę tego, jak pani Carew mówiła, coś dziwnego poczęło majaczyć w oczach chłopca. Bardzo wolno przymknął powieki i odwrócił się twarzą do ściany.
Gdy pani Carew przestała mówić, nastała długa chwila ciszy, poczem Jamie podniósł głowę i odpo-