Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

— Więc pani to przez cały dzień robi? Mój Boże, jaka pani musi być zadowolona!
— Zadowolona?
— Tak. Bo to musi być przyjemnie widzieć ciągle tylu rozmaitych ludzi! A poza tym może pani z nimi rozmawiać. Nawet musi pani rozmawiać, bo to leży w pani interesie. Ja bym strasznie chętnie to robiła i napewno zajmę się tym, jak dorosnę. To tak przyjemnie patrzeć, co oni wszyscy kupują!
— Przyjemnie! — uśmiechnęła się z przekąsem dziewczyna z poza kontuaru. — Widzisz, dziecko, gdybyś znała choć połowę... — To kosztuje dolara proszę pani, — przerwała samej sobie pośpiesznie, odpowiadając młodej klientce na zapytanie o cenę żółtego żabotu, wyłożonego na wystawę.
— Najwyższy czas, żeby mi pani dała odpowiedź, — ofuknęła ją młoda dama. — Już dwa razy o to panienkę pytałam.
Dziewczyna za ladą przygryzła wargi.
— Bardzo przepraszam, nie słyszałam.
— Na to już nie mam rady. Pani jest tu po to, żeby słyszeć. Płacą pani za to, nieprawdaż? A ile kosztuje ten czarny?
— Pięćdziesiąt centów.
— A ten niebieski?
— Dolara.
— Tylko bez impertynencji, moja panno! proszę odpowiadać grzecznie, bo poskarżę się dyrekcji. Proszę mi pokazać te czerwone żaboty.
Usta sprzedawczyni zadrżały, lecz nie padło z nich ani słowo. Posłusznie podeszła do gablotki i wyjęła z niej kilka czerwonych żabotów. Oczy jej tylko pałały, a ręce drżały wyraźnie, gdy kła-