Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

dła żaboty na kontuarze. Młoda klientka, którą obsługiwała, obejrzała pięć żabotów, zapytała o cenę czterech i odeszła wyjaśniając krótko:
— Nie ma tu nic takiego, co by mi się naprawdę podobało.
— No, — szepnęła dziewczyna z za lady, zwracając się do zdziwionej Pollyanny, — cóż teraz myślisz o moim zawodzie? Czy jest się z czego cieszyć?
Pollyanna zaśmiała się trochę histerycznie:
— O Boże, czy ona była zła? Ale śmieszna była jednocześnie, nie uważa pani? W każdym razie powinna się pani cieszyć, że nie wszystkie klientki są takie.
— To prawda, — przyznała sprzedawczyni, uśmiechając się blado. — Muszę ci jednak powiedzieć, dziecinko, że ta twoja „gra w zadowolenie“, o której mi wtedy mówiłaś, jest może dobra dla ciebie, bo dla... — znowu urwała nieoczekiwanie. — Pięćdziesiąt centów, łaskawa pani, — zwróciła się do kogoś, kto ją zapytywał z przeciwnej strony kontuaru.
— Czy jest pani tak samo samotna jak zawsze? — zapytała Pollyanna poważnie, gdy sprzedawczyni po chwili znowu była wolna.
— Nie wiem, czy pięć razy od czasu jak się z tobą widziałam, byłam w jakimś towarzystwie, — odpowiedziała dziewczyna z goryczą.
— Ach, ale święta Bożego Narodzenia przepędziła pani przyjemnie, nieprawdaż?
— O tak. Leżałam cały dzień w łóżku, mając nogi okręcone kocem i czytałam gazety. Później pod wieczór wyskoczyłam do restauracji, aby zjeść za trzydzieści pięć centów kawałek pasztetu.