Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

z chłodnym niezadowoleniem. Lecz dziewczyna z poza lady przerwała jej głosem równie chłodnym i wyrażającym jeszcze większą niechęć:
— Proszę się nie martwić, łaskawa pani. Ja nie mam zamiaru przyjść.
— Ach, ależ ja bardzo proszę, — szepnęła Pollyanna. — Pani wcale nie wie, jak bardzo mi na tym zależy...
— Zauważyłam jednak, że tej pani o wiele mniej zależy na mojej wizycie, — przerwała znowu sprzedawczyni z wyrazem okrucieństwa w oczach.
Pani Carew zarumieniła się z gniewu i skierowała się ku wyjściu, Pollyanna jednak uczepiła się jej ramienia, mówiąc w międzyczasie prawie z rozpaczą do dziewczyny za kontuarem, która akuratnie była wolna od klientów:
— Wcale tak nie jest, — przekonywała sprzedawczynię. — Pani Carew bardzo chce panią widzieć, ja wiem że chce. Pani nie wie, jaka ona jest dobra, ile pieniędzy daje rozmaitym dobroczynnym instytucjom.
— Pollyanno! — zawołała pani Carew ostro. Znowu chciała wyjść ze sklepu, lecz tym razem zatrzymał ją pełen przekąsu i ironii głos sprzedawczyni.
— O, tak, ja wiem! Jest wiele takich, którym się nie chce pracować. A ileż to potrzebujących rąk wyciąga się do takich pań, lecz ci, którzy naprawdę potrzebują, zazwyczaj nic nie dostają. I to jest właśnie w porządku. W takich sytuacjach nie ma niczyjej winy. Czasami tylko dziwię się, że te dobroczynne panie nie potrafią pomóc młodej dziewczynie, nim jeszcze wkroczyła na złą drogę. Dlaczego te dobrodziejki nie mogą dać przy-