Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

siebie, a zaprosinom tym pani Carew, mimo swej niechęci, nie mogła się w żaden sposób przeciwstawić. Wobec Pollyanny czuła się najzupełniej bezradna, zresztą nie potrafiła już teraz odmawiać dziewczynce tego, co jej sprawiało tak wiele przyjemności i satysfakcji.
Ale jednocześnie pani Carew, choć może nie orientowała się w tym dokładnie, nauczyła się wielu rzeczy, których nie znała dawniej, zamknięta w czterech ścianach swego mieszkania i nie pozwalająca nikogo do siebie wpuszczać. Nauczyła się mianowicie tego, jak się może czuć młoda dziewczyna w dużym mieście, zmuszona zarabiać na własne utrzymanie, i nie mająca niczyjej opieki.
— Ale co wtedy miałaś na myśli? — zapytała nerwowo Sadie Dean pewnego wieczora, — coś miała na myśli owego dnia w sklepie, gdy mówiłaś o niesieniu pomocy młodym dziewczętom?
Sadie Dean spłonęła purpurowym rumieńcem.
— Obawiam się, że byłam niegrzeczna, — zaczęła się usprawiedliwiać.
— Mniejsza o to. Powiedz mi, co wtedy myślałaś? Już niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym.
Dziewczyna przez chwilę milczała, po czym zaczęła mówić z wyraźną nutą goryczy:
— Bo właśnie kiedyś znałam pewną dziewczynę i wtedy przyszła mi na myśl. Pochodziła z mego miasteczka, była ładna i dobra, tylko nie posiadała silnego charakteru. Przez rok mieszkałyśmy razem, razem gotowałyśmy jajka na gazowej maszynce, razem jadłyśmy skromne kolacje w taniej restauracji. Wieczorami nie było co robić, wychodziło się najwyżej na spacer, czasem do kina, jeżeli miało