— Będę pamiętała, lecz o to się nie martwię, — skinęła głową Della, wychodząc. Zbiegając po schodach z uśmiechem, — szeptała do siebie: — Połowy dzieła dokonałam. Teraz druga połowa, żeby Pollyannę tu sprowadzić. Ale musi przyjechać koniecznie. Napiszę taki list, że mi napewno nie odmówią!
Tego dnia sierpniowego w Beldingsville pani Chilton czekała aż Pollyanna położy się do łóżka, bo dopiero wówczas chciała pomówić z mężem o liście, który nadszedł ranną pocztą. Musiała jednak mieć jeszcze trochę cierpliwości, gdyż pacjentów podczas godzin przyjęć było mnóstwo, później zaś doktór musiał odbyć dwie dłuższe podróże do chorych, dzięki czemu nie miał czasu na omawianie domowych spraw.
Dopiero około pół do dziesiątej wszedł do saloniku żony. Zmęczona jego twarz rozjaśniła się uśmiechem na jej widok, lecz zaraz potem spojrzał na żonę pytająco.
— Co nowego zaszło, Polly, najdroższa? — zapytał zaciekawiony.
Żona zaśmiała się wesoło.
— Idzie mi o ten list, chociaż nie pojmuję, jakim cudem mogłeś się tego domyśleć, patrząc na mnie.
— Widocznie miałaś jakiś specjalny wygląd, — odparł dobrotliwie doktór. — Ale powiedz mi jaśniej.