Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Pani Carew mówiła takim tonem, jakby się chciała usprawiedliwić.
Sadie Dean uśmiechnęła się.
— Tak, wiem o tym. Istnieje całe mnóstwo pań, które dają pieniądze na takie domy, ale same nigdy ich z bliska nie widziały. Proszę mnie zrozumieć, że nie mam nic przeciwko takim dobroczynnym instytucjom. Są one bardzo dobre, niosą pomoc biednym ludziom, ale stanowią jedynie kroplę w morzu tych wszystkich potrzeb. Ja sama raz także się do nich zwróciłam, ale tak mnie jakoś przyjęto, że czułam... Ale co z tego wszystkiego? Może nie wszystkie te dobroczynne panie są takie, może zresztą było tam trochę i mojej winy. Gdybym nawet chciała pani to opowiedzieć, napewno by mnie pani nie zrozumiała. Musiałaby pani żyć w tym, a pani przecież nawet nie widziała tego z bliska. Zresztą nie mówmy już o tym i tak za dużo powiedziałam. Ale pani mnie przecież pytała.
— Tak, pytałam cię, — przyznała pani Carew ponurym głosem, wychodząc z pokoju.
Jednakże nietylko od Sadie Dean nauczyła się pani Carew tych rzeczy, których przed tym nie znała. Nauczyła się również wiele od małego Jamie. Pollyanna ogromnie lubiła gdy Jamie ją odwiedzał, a on również lubił składać jej wizyty. Z początku po każdym zaproszeniu wahał się nieco, lecz wkrótce wyzbył się tej swojej niepewności, składając wizyty coraz częściej i tłumacząc sobie i Pollyannie, że przecież takie odwiedziny nie zobowiązują go do tego, żeby miał „zostać na zawsze“.
Pani Carew często zastawała Jamie i Pollyannę siedzących w zadowoleniu w bibliotece na parapecie