Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

cznie w tym Bostonie nikogo więcej nie było, oprócz tego głupiego chłopca, który ptaki i wiewiórki nazywał „Lady Lancelot“ i wyczyniał rozmaite inne głupstwa.
— Jakto, Jimmy Be... Pendleton! — otworzyła szeroko usta Pollyanna, a po chwili zawołała z wyraźnym oburzeniem. — Jamie wcale nie jest głupi! Jest bardzo miłym i mądrym chłopcem, czytał dużo książek i umie opowiadać piękne historie! Potrafi nawet opowiadać ciekawe historie z głowy! A poza tym ta wiewiórka nie nazywała się „Lady Lancelot“, tylko „Sir Lancelot“. Gdybyś umiał choć połowę tego, co Jamie, to byś na pewno i o tem wiedział! — zakończyła, patrząc nań pałającym wzrokiem. Jimmy Pendleton zarumienił się zawstydzony i ogarniała go coraz większa pasja. Z każdą chwilą nurtowało go bardziej uczucie zazdrości, a wraz z nim wzmagał się w jego duszy upór.
— Zresztą, — mruknął z przekąsem, — wcale mnie nie obchodzi ten idiota. „Jamie“! Hm! To by było dobre imię dla baby! Nietylko ja zresztą to zauważyłem!
— A kto jeszcze?
Nie było odpowiedzi.
— A kto jeszcze? — powtórzyła Pollyanna nalegająco.
— Ojciec. — Głos chłopca był jakiś obcy.
— Twój ojciec? — powtórzyła Pollyanna ze zdziwieniem. — Jakto, a skąd on mógł znać Jamie?
— Tamtego nie znał. Nie o nim mówił, tylko o mnie. — Chłopak przez cały czas był dziwnie onieśmielony i wyraźnie unikał wzroku Pollyanny, w głosie jego jednak brzmiała jakaś słodycz, którą