Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

zawsze dawało się zauważyć, ilekroć mówił o ojcu.
— O tobie!
— Tak. Było to na krótko przed jego śmiercią. Zatrzymaliśmy się prawie na tydzień u jednego gospodarza. Ojciec pomagał przy sianokosach, a ja także robiłem co mogłem. Gospodyni była bardzo dobra dla mnie i zaczęła mnie nazywać „Jamie“. Nie wiem dlaczego, ale tak mnie nazywała. Pewnego dnia ojciec to usłyszał. Rozgniewał się okropnie — był taki zły, że dotychczas to jeszcze pamiętam. Powiedział, że „Jamie“ to nie jest imię dla chłopca i że jego syn nigdy nie będzie miał takiego imienia. Powiedział, że to babskie imię, i że go nienawidzi. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak rozgniewanego, jak tego wieczoru. Nie chciał nawet skończyć rozpoczętej pracy, zabrał mnie z sobą i wyruszyliśmy jeszcze tej nocy w dalszą drogę. Mnie było bardzo przykro, bo ogromnie lubiłem tę gospodynię. Była dla mnie naprawdę dobra.
Pollyanna kiwała głową, pełna zrozumienia i sympatii. Rzadko się zdarzało, żeby Jimmy mówił tak obszernie o tym dawnym okresie swego życia, podczas którego ona go jeszcze nie znała.
— I co się potem stało? — ośmieliła się zapytać. Na chwilę zapomniała zupełnie o poprzednim temacie i o tym, że Jimmy wypowiedział się tak niepochlebnie o imieniu „Jamie“.
Chłopak westchnął.
— Poszliśmy dalej, aż znaleźliśmy jakąś inną zagrodę. Tam właśnie ojciec umarł, a mnie zabrali do przytułku.
— Skąd później uciekłeś i ja cię znalazłam u pa-