Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Figlarne ogniki zabłysły w oczach Jona Pendletona.
— Ach, ale przecież ty nie chcesz, żeby Pollyanna urosła.
Młodzieniec zdawał się nie słyszeć tej uwagi.
— A czy jest ładna?
— Ach, wy młodzi chłopcy! — pokiwał głową pan Pendleton z udaną rozpaczą. — Zawsze przede wszystkim zadajecie pytanie: „Czy jest ładna?“
— Więc czy ona jest ładna? — indagował uparcie chłopak.
— Pod tym względem sąd pozostawiam tobie. Boję się, żebyś się nie rozczarował. Pollyanna nie jest piękna, bo nie posiada regularnych rysów, pięknych loków i tych wszystkich wdzięków, które posiadają premiowane piękności. Najważniejsze jednak jest to, że ona sama przekonana jest, że jest brzydka. Bardzo dawno temu mówiła mi, że pragnęłaby mieć czarne loki, gdy pójdzie kiedyś do nieba, a w zeszłym roku w zimie powiedziała mi całkiem co innego. Może nie wszystko potrafiła wyrazić słowami, lecz w samym tonie wyczułem wyraźną tęsknotę. Wspominała, że marzy o tym, aby ktoś napisał powieść, której bohaterka miałaby równy jasny warkocz i brodawkę na nosie, lecz jednocześnie chciałaby, aby ta bohaterka potrafiła uszczęśliwiać ludzi.
— To zupełnie przypomina dawną Pollyannę.
— Ach, tę dawną Pollyannę odnajdziesz na pewno, — uśmiechnął się pan Pendleton tajemniczo. — Poza tym uważam, że jest ładna. Oczy ma wspaniałe, przedstawia sobą okaz zdrowia, posiada mnóstwo dziewczęcości i twarzyczka jej tak promienie-