je, gdy mówi, że zapomina się zupełnie o tym, że nie ma regularnych rysów.
— A czy jeszcze ciągle gra w swoją grę?
John Pendleton uśmiechnął się radośnie.
— Mam wrażenie, że gra, chociaż zdaje mi się, że teraz już o tym nie wspomina. Przynajmniej mnie nic nie mówiła, chociaż ją widziałem dwa, czy trzy razy.
Zaległa krótka cisza, po czym młody Pendleton zaczął mówić:
— Właśnie tego najbardziej się lękałem. Ta jej gra była takim dobrodziejstwem dla tylu ludzi, tyle dobrego zdziałała w całym mieście! Nie mogę sobie wyobrazić tego, że przestała już tę grę uprawiać, a jednocześnie trudno uwierzyć w to, że dorosła Pollyanna może dotychczas starać się o to, aby stykający się z nią ludzie byli szczęśliwi. I właśnie dlatego pragnąłbym, aby Pollyanna nigdy nie była dorosła.
— Ja tam się o to nie martwię, — wzruszył ramionami starszy jegomość. — Zawsze Pollyanna była niezwykła, godna podziwu i jestem pewien, że i teraz znajdziesz ją taką samą, chociaż jest mniej naiwna i bardziej doświadczona. Biedne dziecko, lękam się, że teraz będzie musiała do samej siebie zastosować tę grę, aby własne jej życie było możliwe do zniesienia.
— Czy dlatego, że pani Chilton straciła swój majątek? Czy istotnie są teraz takie biedne?
— Przypuszczam, że tak. Znajdują się w opłakanym stanie, jeżeli idzie o ich położenie materialne. Prywatny majątek pani Chilton jest zupełnie zachwiany, a posiadłość biednego Tomasza jest mała
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/173
Ta strona została skorygowana.