żeli jednak pani Chilton nadal pozostawać będzie w tym stanie, to dziecko gotowe się zamartwić. Właśnie dlatego wspomniałem, że teraz Pollyannie bardziej będzie potrzebna jej gra, niż komukolwiek.
— Przykro pomyśleć, że właśnie coś takiego jej się musiało przytrafić! — zawołał młodzieniec drżącym ze wzruszenia głosem.
— Tak, i zobaczysz ją, jak przyjedzie jutro, jaka jest spokojna i opanowana. Na pewno nikt nie usłyszy z jej ust ani słowa skargi. Ale to już jest dzieło Polly Chilton, gotów jestem przysiąc. Przecież to ona nie chce się z nikim stykać. Rozumiem teraz, dlaczego o swym powrocie zawiadomiła tylko starą panią Durgin, która miała klucze od mieszkania.
— Tak mi właśnie mówiła Nancy, poczciwa dusza! Przewietrzyła wszystkie pokoje, posprzątała i poukładała, aby w mieszkaniu było jak najprzyjemniej. Oczywiście ogród też wygląda całkiem przyzwoicie, bo stary Tomasz przez cały czas go nie zaniedbywał. Ale to wszystko jest bardzo przykre i bardzo mnie boli.
Zaległa znowu dłuższa cisza, którą i tym razem przerwał John Pendleton:
— Powinien ktoś je oczekiwać.
— I na pewno będzie.
— Wybierasz się na stację?
— Owszem.
— Więc orientujesz się, którym pociągiem przyjadą?
— Ach, nie. Nawet Nancy tego nie wie.
— To jak się urządzisz?
— Będę wychodził od rana na każdy pociąg, aż wreszcie trafię, — zaśmiał się trochę nieszczerze
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/175
Ta strona została skorygowana.