koju. W chwilę po tym słychać było jak zatrzasnęła ze złością drzwi swojej sypialni na górze.
Nancy obejrzała się zmartwiona.
— Ach, panno Pollyanno, co to było? Co ja takiego zrobiłam? Myślałam, że będzie zadowolona. Chciałam przecież jak najlepiej!
— Oczywiście że chciałaś, — wyszeptała z płaczem Pollyanna, szukając w torebce chustki do nosa. — I bardzo ładnie z twojej strony, ja się strasznie ucieszyłam.
— Ale ona nie jest zadowolona.
— Owszem, jest, tylko nie chce tego okazać. Bała się, że będzie musiała okazać i inne swoje uczucia. Ach, Nancy, Nancy, taka jestem zadowolona, że mogę się wypłakać! — i Pollyanna poczęła szlochać z twarzą ukrytą na ramieniu Nancy.
— Cicho, cicho kochanie, — uspakajała ją wierna służąca, gładząc po głowie, a drugą ręką wycierając własne łzy brzegiem fartucha.
— Widzisz, mnie nie wolno płakać przy niej, — szeptała Pollyanna, — a tak ciężko było tu po raz pierwszy przyjechać. Rozumiem, jak ona się teraz czuć musi.
— Oczywiście, oczywiście, biedactwo, — biadała Nancy. — I pomyśleć, że zaraz na wstępie musiałam ją rozgniewać...
— Ach, ależ ona nie była wcale rozgniewana. — sprostowała Pollyanna drżącym głosem. — To tylko taki jej sposób, Nancy. Widzisz, ona nie lubi okazywać, jak strasznie rozpacza po.. po doktorze. A nie chce tej swojej rozpaczy pokazywać ludziom, więc udaje, że jest zagniewana. W stosunku do
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/182
Ta strona została skorygowana.