Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

mnie też często postępuje tak samo, to też orientuję się pod tym względem doskonale, rozumiesz?
— O, tak, tak, rozumiem. — Nancy zacięła z surowością wargi i jeszcze czulej pogładziła Pollyannę po głowie. — Biedne dziecko! Cieszę się, że przyszłam tutaj, chociażby ze względu na ciebie.
— Ja też się bardzo cieszę, — odetchnęła głębiej Pollyanna, uwalniając się z uścisku Nancy i osuszając łzy chusteczką. — Teraz czuję się lepiej. Dziękuję ci serdecznie za wszystko i przepraszam za chwilę słabości. Ale już najwyższa pora, żebyś wracała do domu.
— Hm, myślę, że jednak zostanę tutaj na pewien czas, — mruknęła Nancy.
— Zostaniesz? Jakto Nancy, przecież ty masz męża. Czyż nie jesteś żoną Tymoteusza?
— Naturalnie! Ale jeżeli o was idzie, to on nie będzie miał nic przeciwko temu. Nawet sam będzie chciał, żebym została tutaj.
— Ale my nie możemy na to się zgodzić, — rozumowała Pollyanna. — Nie możemy mieć teraz nikogo, wiesz chyba o tym. Mam zamiar sama wszystko robić. Dopóki sytuacja nie wyklaruje się, musimy żyć bardzo oszczędnie, tak przynajmniej mówi ciotka Polly.
— Tak jak ja bym chciała brać pieniądze od... — zaczęła Nancy wyraźnie dotknięta, lecz widząc wyraz twarzy Pollyanny, umilkła i wybiegła spiesznie z pokoju, aby zajrzeć do kurczaków rumieniących się w piecu.
Dopiero po kolacji i uporządkowaniu wszystkiego, pani Tymoteuszowa Durgin zdecydowała się odjechać wraz ze swym mężem. Odjeżdżała jednak