— Ale ty byś mogła wyjść za mąż. Czy myślałaś o tym, panno Pollyanno?
Pollyanna wybuchnęła wesołym śmiechem. Jej głos i zachowanie były najlepszym dowodem, że należała do tych dziewcząt, których serca nie dosięgła jeszcze strzała Amora.
— O, nie, ja nigdy za mąż nie wyjdę, — zawołała wesoło. — Przede wszystkim wiesz, że nie jestem ładna, a po drugie mam zamiar pozostać z ciotką Polly, żeby się nią opiekować.
— Nie jesteś ładna, co? — uśmiechnął się Pendleton zdziwiony. — A czy nie przyszło ci nigdy na myśl, że na ten temat mogą być podzielone zdania?
Pollyanna potrząsnęła przecząco głową.
— Bardzo możliwe, ale ja mam lusterko, w którym widzę, — zaoponowała, patrząc nań uśmiechnięta.
Brzmiało to, jak kokieteria. U każdej innej dziewczyny byłaby to kokieteria z pewnością, pomyślał Pendleton. Lecz patrząc teraz na twarzyczkę Pollyanny, Jimmy był pewny, że nie miała ona nic wspólnego z kokieterią. I nagle uświadomił sobie, dlaczego Pollyanna nie była podobna do tych wszystkich dziewcząt, które znał. Coś z dawnej jej pogody pozostało jeszcze dotychczas i jakby na zawsze do niej przywarło.
— Dlaczego nie jesteś ładna? — zapytał.
Zadając to pytanie i orientując się, jaką otrzyma odpowiedź, wstrzymał oddech w niecierpliwym oczekiwaniu. Zdawał sobie sprawę z tego, z jaką radością każda inna dziewczyna przyjęłaby taki komplement. Lecz pierwsze już przez Pollyannę
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/190
Ta strona została skorygowana.