Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

wać jej dłużej, lecz wrócić do przerwanej roboty, pozostawiając ciotkę własnemu losowi.
Oznaczonego dnia Pollyanna z Tymoteuszem (który był teraz właścicielem koni Harringtonów), pojechała na stację na popołudniowy pociąg. Do tej chwili serce jej przepojone było najzupełniejszą równowagą i szczerą radością, lecz wraz z głośnym gwizdem lokomotywy doznała uczucia nagłego zwątpienia, onieśmielenia i bojaźni. Uświadomiła sobie nagle, że przecież ona, Pollyanna, tak zupełnie sama nie da sobie z tym wszystkim rady. Przypomniała sobie bogactwo pani Carew, jej stanowisko społeczne i kapryśne usposobienie. Uświadomiła sobie również, że za chwilę ujrzy przed sobą nowego, wysokiego, dorosłego Jamie, zupełnie niepodobnego do tamtego chłopca, którego kiedyś znała.
Przez jeden krótki moment myślała tylko o tym, żeby się z tego wszystkiego wycofać, dokądś jak najprędzej uciec.
— Tymoteuszu, mnie jest niedobrze. Źle się czuję. Powiem im, żeby... żeby nie przyjeżdżali, — wyszeptała, jakby szykując się do ucieczki.
— Panienko! — zawołał przerażony Tymoteusz.
Jedno spojrzenie na zalęknioną twarz Tymoteusza wystarczyło. Pollyanna zaśmiała się, wzruszając swobodnie ramionami.
— Nic. Już wszystko w porządku! Ja oczywiście tylko żartowałam, Tymoteuszu. Zobaczcie, prędko! Już są prawie tutaj, — niecierpliwiła się i pobiegła w stronę peronu, już zupełnie opanowana.
Poznała ich od razu. Jeżeli nawet miała przez