Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

W pewnej chwili Jamie przemówił.
— Jak ładnie z twojej strony, że nam pozwoliłaś przyjechać, — zwrócił się do Pollyanny. — Czy wiesz, co mi przyszło na myśl, gdy napisałaś żebyśmy przyjechali?
— Jakto, nie, oczywiście, że nie, — wybąkała Pollyanna. Jeszcze ciągle widziała kule przy boku Jamie i jeszcze ciągle w gardle dławiło ją to bolesne współczucie.
— Otóż przyszła mi ma myśl ta mała dziewczynka z publicznego parku, niosąca torebkę orzechów dla Sir Lancelota i Lady Guinevere i przekonałem się, że dopiero wówczas czułaś się szczęśliwa, jeżeli każdą własnością mogłaś się podzielić z tymi, którzy nic nie mieli.
— Tak, torebką orzechów! — zaśmiała się Pollyanna.
— W tym wypadku twoja torebka orzechów okazała się tym samym, co wygodne mieszkanie na świeżym powietrzu, mleko prosto od krowy i świeże jajka z pod kur, — odpowiedział Jamie, kiwając głową, — lecz znaczenie jest zawsze takie same. Może lepiej będzie, jak cię ostrzegę — pamiętasz, jaki był zachłanny Sir Lancelot?... — umilkł wymownie.
— Doskonale, zaryzykuję, — uśmiechnęła się Pollyanna i przyszło jej na myśl, jak dobrze się stało, że ciotka Polly nie słyszy tej całej rozmowy. Biedny Sir Lancelot! Ciekawa jestem, czy teraz ktoś go jeszcze karmi i czy wogóle on sam przebywa jeszcze w parku.
— Jeżeli jest, to napewno nie cierpi głodu, — wtrąciła pani Carew wesoło. — Ten nieopanowa-