Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

wybuchnęli głośnym śmiechem, a John Pendleton zażartował.
— Ślicznie potrafisz kokietować niewiasty, mój synu. Ja bym nawet tak nie umiał.
Pani Carew zarumieniła się lekko, przyłączając się do ogólnej wesołości.
— Nie, naprawdę, — zawołała. — Żarty na bok, dziwnie znajoma wydała mi się pańska twarz. Przypuszczam, że musiałam pana jednak gdzieś widzieć, jeżeli już nawet nie znaliśmy się osobiście.
— Możliwe że to było w Bostonie, — podchwyciła Pollyanna, — bo Jimmy studiuje tam na politechnice. Ma zamiar kiedyś budować mosty i tamy, to znaczy wówczas, jak już będzie zupełnie dorosły, — zakończyła żartobliwie, podnosząc roześmiane oczy na wysokiego młodzieńca, stojącego jeszcze ciągle przed panią Carew.
Wszyscy się znowu roześmieli, — wszyscy, oprócz Jamie. Jedyna Sadie Dean zauważyła, że Jamie zamiast śmiać się, przymknął oczy, jak by nie chcąc patrzeć na coś, co sprawiało mu przykrość. Również jedyna Sadie Dean zorientowała się, że temat rozmowy nagle został zmieniony, bo przecież to ona właśnie postarała się o to. Również Sadie była tą osobą, która dokładała wszelkich starań, aby jak najczęściej rozmawiano o książkach, kwiatach, zwierzętach i ptakach, które Jamie tak dobrze znał i rozumiał, zamiast rozmów o tamach i mostach, których Jamie i tak nigdy nie będzie mógł budować. Że to wszystko było zasługą Sadie, nikt się jednak nie orientował, a najmniej zdawał sobie z tego sprawę Jamie, choć o niego to właśnie chodziło.