Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

Po wyjściu Pendletonów, pani Carew wróciła znowu do tematu, że musiała jednak już kiedyś widzieć młodego Pendletona.
— Jestem pewna, jestem pewna że go gdzieś widziałam, — szeptała w zamyśleniu. — Możliwe że to było w Bostonie, ale... — nie dokończyła rozpoczętego zdania, dorzucając po chwili: — Bardzo sympatyczny młodzieniec, ogromnie mi się podoba.
— Jakże się cieszę! Ja go także bardzo lubię, — skinęła głową Pollyanna. — Zawsze zresztą lubiłam Jimmy.
— Więc znasz go już od dawna? — zdziwił się Jamie, patrząc na nią z dziwną niechęcią.
— O, tak. Znałam go jeszcze wtedy, kiedy byłam małą dziewczynką. Nazywał się wówczas Jimmy Bean.
— Jimmy Bean? Jakto, więc on nie jest synem pana Pendletona? — zapytała z ciekawością pani Carew.
— Nie, został tylko adoptowany.
— Adoptowany? — zawołał Jamie. — A zatem nie jest rodzonym synem tak samo, jak ja. — Nuta radości zabrzmiała w tej chwili w jego głosie.
— Nie. Pan Pendleton nie ma dzieci. Nigdy nie był żonaty. Miał... miał się zamiar kiedyś ożenić, ale... ale nic z tego nie wyszło, — Pollyanna wypowiedziała ostatnie słowa, rumieniąc się niespodzianie. Pamiętała zawsze, że to właśnie jej matka nie przyjęła oświadczyn Johna Pendletona, więc też na nią, choć matka już dawno nie żyła, spadała przykra odpowiedzialność za jego dotychczasowe starokawalerstwo.
Jednakże pani Carew i Jamie, nie wiedząc o tym,