— Ale trzeba przygotować drugie śniadanie.
— Znowu kłopot. Zabieramy śniadanie z sobą, więc nie potrzebujesz z tej przyczyny zostawać w domu.
— Jednakże, Jamie nie będę mogła. Trzeba jeszcze upiec ciasto.
— Nie chcę ciasta.
— Trzeba zetrzeć kurze...
— Nie będziesz dziś okurzała.
— I trzeba pomyśleć o jedzeniu na dzień jutrzejszy.
— Dasz nam sucharki z mlekiem. Wolimy mleko z sucharkami i twoje towarzystwo, niż pieczonego indyka bez ciebie.
— Ale nie mogę ci wszystkiego powiedzieć co mam jeszcze dzisiaj do roboty.
— Lepiej, żebyś nie mówiła, — zawołał Jamie wesoło. — Wcale nie chcę słyszeć. Kładź prędko beret. Widziałem Betty w jadalni i obiecała, że sama nam przygotuje drugie śniadanie. Tylko śpiesz się!
— Ależ, Jamie, ty niemożliwy chłopcze, ja nie mogę, — śmiała się Pollyanna, opuszczając wolno zakasane rękawy. — Nie mogę wybrać się z wami na wycieczkę!
Wybrała się jednak. Wybrała się nietylko wtedy, lecz kilkakrotnie także potem. Musiała pójść rada nie rada, bo miała przeciwko sobie nietylko Jamie, lecz również i Jimmy, pana Pendletona, panią Carew, Sadie Dean i nawet samą ciotkę Polly.
— Bardzo się cieszę, że idę, — wzdychała radośnie, gdy nie pozwalano jej okurzać mebli i piec
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/216
Ta strona została skorygowana.