— Matkować nam będzie pani Carew, — oświadczył swobodnie Jimmy.
Z tego więc względu przez cały tydzień nie mówiono o niczym innym, tylko o namiotach, zapasach żywności, aparatach fotograficznych, wędkach i czyniono gorączkowe przygotowania przed zamierzoną wycieczką.
— Musi to być prawdziwy obóz, — radował się Jimmy gorączkowo, — nawet z przewidzianymi przez panią Chilton ślimakami i rybami, — dodał z wesołym uśmiechem, patrząc nieustraszenie prosto w surową i nachmurzoną twarz ciotki Polly. — Pożegnamy się z elegancką jadalnią! Będziemy piekli kartofle w popiele, będziemy opowiadali ciekawe historie przy ognisku i warzyli ziarno w kociołku.
— Będziemy pływać, wiosłować i łowić ryby, — podchwyciła Pollyanna. — I... — umilkła nagle, spojrzawszy na Jamie. — To znaczy, oczywiście, — poprawiła się śpiesznie, — nie będziemy stale tego wszystkiego robili. Będziemy również czytać i rozmawiać.
Oczy Jamie pociemniały, twarz mu pobladła, a usta zadrżały, lecz nim zdążył wymówić słowo, uprzedziła go już Sadie Dean.
— Ach, na takich obozowych wycieczkach doświadcza się wielu rozmaitych przyjemności, — wtrąciła wesoło. — Jestem pewna, że i my będziemy mieli ich mnóstwo. Zeszłego lata byliśmy w Maine i trzeba państwu było widzieć, ile pięknych ryb złowił pan Carew. Niech pan sam powie, — zwróciła się prosząco do Jamie.
Jamie zaśmiał się i potrząsnął głową.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/218
Ta strona została skorygowana.