Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

obarczona rozmaitymi pudełkami i skrzyneczkami, przechodząc obok Jamie, zawołała:
— Ach, panie Carew, może by mi pan pomógł!
W sekundę później Jamie znów na swych kulach dźwigał jakieś zapasy, idąc spiesznie w stronę rozstawionych namiotów.
Z pełnym oburzenia protestem Pollyanna zwróciła się do Sadie Dean. Niewypowiedziane jednak słowa zamarły jej na ustach, gdy Sadie spojrzała na nią wymownie, dając jakiś znak porozumiewawczy.
— Wiem, że tego nie chciałaś, — wyszeptała, zbliżając się do Pollyanny. — Ale czyż nie widzisz, że go to boli? Czyż nie rozumiesz, że przykro mu, jeśli uświadamia sobie, że nie może nam być pomocny? Spójrz tylko, jaki teraz jest szczęśliwy i uśmiechnięty.
Pollyanna teraz zrozumiała. Widziała Jamie, przejętego swoją misją, z trudem posuwającego się na kulach i dźwigającego z bohaterstwem swój ciężar, którym był obarczony. Widziała radosny błysk w jego oczach i słyszała, jak wesoło zwracał się do reszty towarzystwa:
— Przysyła mnie tutaj panna Dean. Prosiła, żebym to przyniósł do namiotu.
— Tak, teraz rozumiem, — westchnęła Pollyanna, zwracając się do Sadie Dean, ale Sadie Dean już dawno od niej odeszła.
Niejednokrotnie później obserwowała Pollyanna Jamie, lecz zawsze czyniła to tak ostrożnie, aby nikt jej spojrzeń nie zauważył. Obserwacje takie sprawiały jej dotkliwy ból. Kilkakrotnie dostrzegła, że podejmował się czegoś, co przekraczało jego