tak zmienionym głosem, że zwróciło to uwagę wszystkich siedzących przy ognisku. Panująca cisza trwała jednak tylko chwilę, bo nagle przerwała ją Sadie Dean wesoło:
— Hm, ja bym tam wolała wodospady i rzeki bez mostów, bo mosty stanowczo psują widok!
Wszyscy się roześmieli i przykra chwila minęła bezpowrotnie. Pani Carew podniosła się z ziemi.
— Chodźcie, chodźcie, dzieci, już najwyższa pora udać się na spoczynek! — W wesołym nastroju całe towarzystwo rozeszło się po namiotach.
I tak mijały dni za dniami. Dla Pollyanny były one pełne czaru, jak zresztą i dla reszty towarzystwa.
Z Sadie Dean gawędziła Pollyanna o nowym Domu dla Pracujących Dziewcząt, o owocnej pracy pani Carew. Mówiły również o dawnych czasach, kiedy to Sadie sprzedawała żaboty za kontuarem i o tym, ile dobrego uczyniła dla niej jej obecna opiekunka. Pollyanna nasłuchała się mnóstwo o starych rodzicach „tam w domu“ i o tym jak się Sadie radowała, że może swym rodzicom teraz nawet materialnie pomagać.
— A przecież w gruncie rzeczy wszystko to zawdzięczam tobie, — powiedziała Sadie pewnego dnia do Pollyanny, ta jednak potrząsnęła energicznie głową, protestując:
— Głupstwa pleciesz! To wszystko zrobiła pani Carew.
Z panią Carew Pollyanna także rozmawiała o Domu i o najbliższych planach na temat mieszkających w nim dziewcząt. Tylko raz jeden na spacerze o zmroku pani Carew zaczęła mówić o sobie
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/224
Ta strona została skorygowana.