i o swym zmienionym ustosunkowaniu się do życia. W pewnej chwili i ona tak samo jak Sadie Dean, zaznaczyła:
— Ale wszystko to zawdzięczam tylko tobie.
Pollyanna jednak nie przywiązywała do tego zbyt wielkiej wagi i zaczęła mówić o Jamie.
— Jamie jest kochany, — zawołała pani Carew z czułością. — Kocham go, jak własnego syna. Nie mógłby być droższy dla mnie, gdyby był nawet synem mojej siostry.
— Więc pani przypuszcza, że jednak nim nie jest?
— Nie mam pojęcia. Nigdy nie dowiedzieliśmy się nic konkretnego. Czasami jestem pewna, że to właśnie on, a później znowu zaczynam wątpić. Myślę, że on w to jednak wierzy! Jedno tylko jest pewne, że w żyłach jego płynie szlachetna krew. Jamie nie jest zwykłym dzieckiem ulicy i zdradza wyjątkowe zdolności.
— Oczywiście, — skinęła głową Pollyanna. — A skoro potrafiła się pani do niego tak przywiązać, to już mniejsza o to, czy jest prawdziwym Jamie, czy też nie.
Pani Carew zawahała się. W oczach jej pojawił się ten dawny smutek.
— Byleby tylko on tak bardzo tym się nie trapił, — westchnęła wreszcie. — Czasami jednak zastanawiam się, że jeżeli on nie jest naszym Jamie, to gdzież może być prawdziwy Jamie Kent? Czy jest zdrowy? Czy jest szczęśliwy? Czy jest przy nim ktoś, kto go kocha? Gdy zaczynam o tym myśleć, Pollyanno, jestem bliska obłędu. Oddałabym
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/225
Ta strona została skorygowana.