wszystko, co posiadam, żeby się tylko upewnić, że ten chłopiec właśnie jest Jamie Kentem.
Pollyanna niejednokrotnie wspominała tę rozmowę podczas późniejszych swych pogawędek z Jamie. Jamie był tak poważny i tak pewny siebie.
— Coś tajemniczego mówi mi, że tak jest właśnie, — powiedział jej pewnego razu. — Jestem pewny, że nazywam się Jamie Kent. Wierzę w to, dopiero od niedawna. Uwierzyłem w to tak mocno, że nie zniósłbym chyba, gdyby okazało się inaczej. Pani Carew tyle dla mnie zrobiła! Pomyśl tylko, przecież mimo wszystko, byłem dla niej zupełnie obcy!
— Ale ona cię kocha, Jamie.
— Wiem o tym i to właśnie najbardziej mnie boli, nie rozumiesz? I ją kiedyś może to doprowadzić do rozpaczy. Marzy o tym, abym był prawdziwym Jamie. Wiem, że niejednokrotnie o tym myśli. Gdybym chociaż mógł coś dla niej uczynić, żeby była ze mnie dumna! Gdybym mógł wziąć się do czegoś, jak każdy inny mężczyzna! Ale cóż ja mogę robić... z tym? — mówił z goryczą kładąc rękę na kulach, leżących tuż przy nim.
Pollyanna była wzruszona i zażenowana. Po raz pierwszy słyszała jak Jamie, dorosły już chłopiec, mówił o swoim kalectwie. Napróżno szukała odpowiednich słów, które należało teraz wyjaśnić, lecz nim zdążyła zdecydować się na cośkolwiek, twarz Jamie poweselała i zaszła w niej zupełna zmiana.
— Zapomnij o tym, co powiedziałem! Nie to miałem na myśli, — zawołał swobodnie. — W ten sposób nie mogą mówić ludzie, uprawiający grę
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/226
Ta strona została skorygowana.